Pobyt w szpitalu po szczepieniu. Część 3.

Pobyt w szpitalu po szczepieniu.
Autor: TimHill, na licencji CC0 Creative Commons, pixabay.com
Jak wspomniałam w poprzednim poście synek na oddziale neurologicznym przebywał cztery dobry.

Waham się nad tym ile powinnam , ile chce opisać z tego pobytu....

Przede wszystkim pragnę przekazać rodzicom jedną podstawową PRAWDĘ.

Macie przestrzegać prawa dotyczącego szczepień, macie być prawymi obywatelami, macie myśleć w sposób globalny, a nie indywidualny. Wasze dzieci nie są waszymi jednostkowymi dziećmi.

Do czasu aż pojawiają Niepożądane Odczyny Poszczepienne.
Wówczas doradcy, myśliciele, etycy, lekarze, naukowcy, - jakby rozpływają się w przestrzeni... Hmmm... Ulatniają się jak para wodna?

Jest to próba kogo ma się obok siebie, a kogo nie.
Jest to test dla służby zdrowia, wykształconej przecież w sprawach szczepień.

Co MY rodzice tam wiemy? Ani studiów medycznych nie ukończyliśmy, na SOR nie pracowaliśmy, znajomych lekarzy nie mamy. Tylko ten INTERNET .. Dziki, nieprzewidywalny, zakłamany, oczerniający.....


Wrócę do historii szpitalnej.

Obchód odbył się w sali  mojego dziecka raz, w pierwszej dobie. Później lekarz- specjalista w ciągu dnia zajrzał na salę do mnie w drugiej dobie. Kolejne dwie dobry- to było tylko nadsłuchiwanie kroków dochodzących z korytarza. Niestety, owe kroki nie dochodziły do sali z moim dzieckiem. Widocznie ta sala mieściła się zbyt daleko, aby dojść do niej piechotą.

W czasie pobytu synka dwa razy widziało go dwoje dyżurnych lekarzy. Jeden pediatra i inny młody, nawet nie wiem czy już lekarz ze specjalizacją. Nie mam pojęcia.

W sumie to nikt nie zainteresował się tym, że w drugiej dobie u synka nagle pojawiły się duże, czerwone plamy na policzkach. Przypominające rumieńce. Słyszałam tylko, że to tylko "nic takiego" i tyle.
Nie było żadnej rozmowy, zdziwienia, głębszego zainteresowania synem, moją niewiedzą i zdezorientowaniem.
(Tak na marginesie - te zmiany utrzymywały się 2 tygodnie.)
Ponadto w tym czasie synek miał nagle ostra biegunkę- jakby oczyszczał się organizm...Pierwszy i ostatni raz byłam świadkiem jak biegunkę można "łapać" w 4 pieluchy, jedna za drugą.
To takie ciekawostki, nic poważnego w stosunku do tego jak gwałtowne zaszły zmiany w zachowaniu dziecka.

W tak banalnych sprawach nie zobaczyłam jakiegokolwiek zainteresowania dzieckiem. Lekarze powołani są najwyraźniej do większych czynów.

W ciągu tych dni słyszałam od neurologa słowa:
- "Nie mam czasu na odpowiadanie na pani pytanie, nie mam czasu na rozmowy. Czy pani tego nie widzi, nie rozumie?"
- " Nie omówię z panią wyników eeg bo proszę spojrzeć, nie mam czasu. Mam tyle i tyle spraw do załatwienia. Pani dziecko miało niewielkie zmiany w zapisie i tyle".
- "Mogło dojść do uszkodzenia słuchu przez szczepionkę. Nie można stwierdzić czy tak małe niemowlę słyszy, czy po prostu reaguje na ruch"
- "Pani dziecko po konsultacji w Poradni Szczepień musi być dalej szczepione. Pani dziecko wyjdzie z tego".
- "Co pani sobie myśli pytając o badanie słuchu? Ja nie mam czasu odpowiadać na takie pytania".
- "Co pani sobie myśli chcąc otrzymać szybko wypis ze szpitala? Napisze go pani kiedy napisze, gdy będę mieć czas"
- "Opowiada mi tu pani o tym co dziecko robiło i robi przed i po szczepieniu. Ale to PANI SŁOWA. JA NIE WIEM JAKA JEST PRAWDA. TO PANI WERSJA". Powtarzane wielokrotnie i takie tez słowa ujęte w wypisie szpitalnym.

Inne słowa zachowam dla siebie, gdyż one wynikły z dość ostrej kłótni między mną,a lekarzem, gdy nie wytrzymałam i zaczęłam upominać się o to aby lekarz POINFORMOWAŁ MNIE JAKO RODZICA O STANIE ZDROWIA DZIECKA!

Oczywiście, nie osiągnęłam NIC. :-( Poza zobaczeniem chamstwa, buty, arogancji, braku empatii wobec zrozpaczonej Matki.
Jakby inaczej.

Przecież obowiązek szczepienny wypełniałam wzorowa. Jestem Matką Polką Idealną, a reszta? Co tam komuś tyłek zawracać?
Lekarz ma powołanie, misje do spełnienia. Co tam będzie rozmyślał o jakimś dziecku, które przypomina kukiełkę  po szczepieniu? Są ważniejsze, pilniejsze sprawy. Trudniejsze przypadki.

Musze jeszcze dodać że personel pielęgniarek zachowywał się dwojako wobec mnie. Gdy lekarza głównego nie było na oddziale to kilka razy spotkałam się z zatroskaniem ze strony niektórych pielęgniarek. Jednak te "niedopuszczalne incydenty" powtórzyły się tylko kila razy.
Najczęściej słyszałam opryskliwe odzywki.
Przykłady:
- "Dlaczego pani śpi/ leży  z dzieckiem? Przecież ma łóżeczko z barierkami przygotowane. Czemu pani karmi piersią? Nie lepiej podać butelkę?"
No przecież panie pielęgniarki nie miały pojęcia z jakimi problemami trafiłam z dzieckiem na oddział... Zamiast dać  mi słowo wsparcia, że moje dziecko w ogóle CHCE jeść z piersi, słowo o tym że mam się nie poddawać itd. - to tylko krytyka, brak wiedzy. Czy może bardziej- brak zainteresowania.

- "Ja widzę, że pani dziecko uśmiecha się do mnie, patrzy na mnie. Czego pani oczekuje? Że piwo będzie zamawiać?"
Dodam, że w takich częstych sytuacjach stałam ramię w ramię obok pielęgniarki i widziałam reakcje syna. Jednak próba jakiekolwiek rzeczowej rozmowy nie była możliwa.

Ten ostatni cytat był dla mnie tak bolesny jakbym została uderzona w twarz. Nawet gorzej.
Do czego takie fałszowanie rzeczywistości miało prowadzić? Czy nie można po prostu przyznać fakt, że dziecko wykazuje niepojące reakcje? Przyznać mi PRAWO do uzasadnionych uczuć?

Zapomniałam wspomnieć, że zanim poszłam z synek na oddział byliśmy chwilę na izbie przyjęć. Standardowe procedury.
W pewnym momencie zszedł z góry dyżurujący  lekarz- chyba pediatra. Przypuszczam, że z innego oddziały, gdyż później ani razu go nie widziałam.

On sporządził podstawowy wywiad ze mną, obejrzał dziecko i powiedział:
-" Co bym jako matka nie mówiła, ja widzę, że dziecko nie zachowuje się jak na 4 miesiące. Coś jest nie tak.” Z ciekawostek o których mogę wspomnieć (aby samej nie zapomnieć) było to, że jak ten lekarz badał synka na kozetce to sprawdzał jego reakcje. Klaskał głośno w ręce. Syn wodził wzrokiem za jego dłońmi lecz w żaden sposób nie okazywał uczuć, jak np. lęku, nie płakał. Tylko patrzył nieobecnym wzrokiem przed siebie. Nawet gdy lekarz mocno uderzał dłonią w kozetkę.

Jedyny lekarz, który w szpitalu stwierdził wprost problem.

Wypis.
Wypis był prawie niemożliwy do odbioru. Dwa razy jeździłam do szpitala, ale lekarz rozmyślał się i jednak go nie wydawał "z powodu braku czasu". Oczywiście wcześniej  deklarował w czasie  rozmowy telefonicznej, że mogę w danym dniu podjechać go odebrać....
Otrzymałam go po trzech tygodniach, przy czym okazało się, że nie było w nim zapisu o wyniku eeg i wypis musiał być poprawiony.

Nawet przymknęłabym oko na ten poślizg czasowy.
Co było w tym najgorsze. Brak jakiekolwiek informacji o zdrowiu dziecka. Jak tak spojrzę  wstecz to nawet  nie widziałam czemu dziecku ucieka jedno oko na bok, nie patrzy wprost. Nie zlecone przecież konsultacji z okulistą. Neurolog też się nie wypowiedział.
Co tu wspominać o innych sprawach.

Niemiłe zaskoczenie spotkało mnie, gdy zaczęłam czytać opis szpitalny.
Dobrą stroną zachowania lekarza było to, że zamieścił w wypisie informację o NOP-ie (rozpoznanie) oraz zapis ze szpital potwierdza NOP, że przychodnia ma zgłosić to do sanepidu. Coś w tym stylu. Pisze to z pamięci.
Poza tym dowiedziałam się, że dziecko jest wypisane w stanie dobrym. Ma podwyższone napięcie mięśniowe, ale bez oceny całościowej. Bez informacji o obniżonym napięciu. Zaznaczone było, że dziecko tylko kilka dni wykazywało osłabiony kontakt...Bezsensu.
Zabrakło pełnego, dokładnego , uczciwego opisu zachowania  dziecka.
W wpisie jest wzmianka o "epizocie hipotoniczno- hiporeaktywny (HHE)."
Co znaczy ten epizod musiałam wyczytać w internecie.
Z czasem dowiedziałam się, że to nie była ostateczna prawda, gdyż HHE trwa u dziecka do 72 godzin i dziecko po tym rozwija się prawidłowo. W naszym przypadku trwało to troszeczkę dłużej....

Zgłoszenie NOP-u.
Odbyło się po otrzymaniu wypisu. Lekarka w przychodni nie  stwarzała żadnych problemów. Była uczciwie zaskoczona, gdy dowiedziała się o tym co działo się od czasu zaszczepienia
Przeczytała wypis. Rozmawiała z lekarzem- neurologiem, który go wystawił. On telefonicznie podawał  jej jakie symptomy z druku ma zaznaczyć. To znaczy "ENCEFALOPATIĘ".
Kiedyś napisze oddzielny post na temat druku - zgłoszenia NOP.
Więcej na temat encefalopatii oraz epizodu  hipotoniczno-hiporeaktywnego (HHE) można przeczytać w poście: Encefalopatia, epizod hipotoniczno- hiporeaktywny (HHE).

Przedziwne dla mnie jest to że lekarz nie wpisał dodatkowo jako rozpoznanie "Encefalopatia" na wypisie.
Jakby nie było - pismo zgłaszające odczyn poszczepienny jest dokumentem formalnym, urzędowym, w którym lekarz poświadcza prawdę. Dobrze, że to posiadamy, dlatego, że stanowi uzupełnienie do wypisu. Lepsze to niż nic.

Mam ogromny żal do lekarza że nie rozmawiał ze mną. Na prawdę nie oczekiwałam litości, głaskania po głowie. Wystarczyło tylko 5 minut. Przecież na oddziale byli inni rodzice, inne dzieci, dla których czas był....
Nie mogę się pogodzić  z tym, że lekarz wystawił wypis połowicznie, byle jak. Jakby "na odczepnego"... Przecież tu chodzi o dobro malutkiego dziecka. Dokumentacja medyczna jest bardzo ważna i może wpływać na jego dalsze losy.
Ale cóż. Takie są REALIA.

To nie żadnym bohaterstwem jest SZCZEPIĆ.
Mogę to zrobić  dziś , jutro. To tylko koszty zakupu biletu aby podjechać do przychodni.

Tylko co później?

To nie lekarz, nie urzędnik, nie obcy, przypadkowi moraliści siedzą 24 godziny na dobę z dzieckiem. To nie oni są rodzicami.
Po prostu.

 Izabela

Więcej o samym przebiegu szczepienia i jego okolicznościach można przeczytać w postach:
Moje podejście do szczepień? Część 1.
Dzień szczepienia, kolejne dni. Część 2. 

 Zapraszam na facebooka :-)link

About Nie szczepię

Nie szczepię
Recommended Posts × +

0 komentarze:

Prześlij komentarz